Pierwszy semestr roku szkolnego postanowiliśmy zakończyć rozrywkowo-edukacyjnie. W ostatnim dniu przed feriami odwiedziliśmy Wrocław. Skusił nas słynny, cykloramiczny obraz Bitwa pod Racławicami namalowany w latach 1893–1894 pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka oraz (kto wie, czy nie bardziej) nowo powstałe Oceanarium przy Ogrodzie Zoologicznym. O słynnych wrocławskich krasnalach już nie wspomnę.

Pierwszym punktem wycieczki była Panorama Racławicka, czyli oddział Muzeum Narodowego, eksponujący obraz przedstawiający bitwę pod Racławicami (1794), jeden z epizodów insurekcji kościuszkowskiej. Namalowany na płótnie żaglowym obraz o wysokości 15 m i długości 120 m zrobił na nas ogromne wrażenie, a półgodzinny wykład, omawiający najważniejsze części obrazu, zwrócił uwagę na szczegóły, które pozwoliły docenić walory dzieła. Nie było osoby, na której obraz nie zrobiłby piorunującego wrażenia.

Po historyczno-duchowych przeżyciach udaliśmy się, aby zaczerpnąć rozrywek. Wrocławskie zoo czekało na nas z całym dobrodziejstwem inwentarza. Powitały nas żyrafy i lwy, ale my chcieliśmy zobaczyć rekiny. I żółwia Stefana. Niestety, rekiny nie przypominały śmiercionośnych morderców ze „Szczęk”, czym trochę nas rozczarowały. Ale tylko troszkę. Przepiękne płaszczki i różnorodne gatunki kolorowych ryb, krokodyle, pingwiny, olbrzymie hipopotamy, żółw i rybki garra rufa, robiące darmowy peeling dłoni (nóg nikt do akwarium nie ładował) sprawiły, że brak „porządnych” rekinów mogliśmy wybaczyć.

W zoo urzekły nas wilki, które są naprawdę duże oraz... pawiany. Przy ich wybiegu spędziliśmy kilkanaście minut – karmiliśmy je (oczywiście specjalnym pokarmem zakupionym w zoo), obserwowaliśmy, jak czyszczą jedzenie z piasku zanim włożą do ust, jak niektóre obgryzają ściany (z głodu raczej nie, może tak lubią?)…

Po najważniejszych punktach programu mieliśmy czas wolny, który spędziliśmy na Starówce. Niektórzy poszukiwali krasnali, inni zajadali się fast foodami, ale wszyscy zadowoleni wrócili po ok. 3 godzinach do autokaru.

Gorzej było z tymi, którzy 3 godz. spędzili w autokarze zamiast szukać krasnali czy zajadać fast foody (oczywiście, że są niezdrowe, ale czasem…). Szalejąca wówczas grypa dopadła niektórych na wycieczce. Na szczęście, w tej samej liczbie, ale w różnym stanie (gorączka razy 4), ale pełni wspaniałych wrażeń i przeżyć, późną nocą wróciliśmy do domu.

                                                                                                                      JM